Lędziechowo powiat Lębork

                    Lędziechowo powiat Lębork .

Heerdegen kolonial laden                                          Sklep  kolonialny Heerdegena.           piekarnia w Lędziechowie                              Dawna piekarnia dworska majątku ziemskiego w Lędziechowie.PAŁAC W LĘDZIECHOWIE

                             Pałac w Lędziechowie 1913 rok.

PAŁAC OD STRONY PARKU

Widok pałacu od strony parku .
PAŁAC 1908
 Widok pałacu od bramy wjazdowej .             PAŁAC

PAŁAC, SKLEP,DWORZEC I SZKOŁA

Pałac , dworzec , szkoła i sklep kolonialny Heerdegena.PRACOWNICY FLIESSBACHA  1937 R.

                     Lędziechowo pracownicy majątku Fliessbacha 1935.ŚLUB  

 Ślub Heleny  Fliessbach i Fritza Eichel -Streiber .

KARL FLIESSBACH

Carl Fliessbach przewodniczący  stowarzyszenia rolniczego .

KOWAL ZIEMANN Z RODZINĄ

Kowal Ziemann z rodziną .

DROGA Z DWORCA

Droga z dworca w kierunku na Łebień .Niestniejąca już  aleja.  Po prawej stronie znak ostrzegający przed kolejką wąskotowrową przewożącą glinę.

DZIECI ZE SZKOŁY PODSTAWOWEJ

Dzieci ze szkoły wiejskiej w Lędziechowie .Zdjęcie przedwojenne .

NOWI OSADNICY NA TEL PAŁACU

Żołnierze, jedni z pierwszych osadników w Lędziechowie po wojnie.

KOSK RUCHU
Pani Karczowa "legendarna" kioskarka z Lędziechowa .

ŚWIETLICA W LĘDZIECHOWIEKINO ZESPÓŁ

Powojenne Lędziechowo 1957 kino"Zespół."Przy kasie Pani Karczowa bilety sprawdza Pan Karcz.

STAJNIA

Widok na dawną stajnię z bocianim gniazdem i skrzyżowanie z kamieniem ,przy którym dawniej zbierała się młodzież.


 


Pałac w Lędziechowie

Kiedy wybudowano w Lędziechowie pierwszy dwór ,czyli siedzibę szlacheckiego rodu można jedynie przypuszczać że  było to w roku 1569 ,kiedy to majątek Lędziechowski od zakonnic żukowskich kupuje Mikołaj Wejher. Pod koniec XIX wieku Carl Fliessbach przebudował dwór zastępując dotychczasowy dach trzcinowy łupkiem kamiennym. Wybudował skrzydło gospodarcze i stare pomieszczenia kuchenne przebudował w wielką salę balową, wtedy też powstała palmiarnia. Później pałac w Lędziechowie był kilkakrotnie przebudowywany co widać na starych fotografiach. Urządzono przepiękny ogród, park a także kort tenisowy. W roku 1945 dwór przejęli Rosjanie i oddali dopiero w 1948 roku. W roku 1955 rozebrano częściowo walący się dworek, pozostawiono jedynie północno-zachodnią oficynę i oranżerie ,oraz łączącą dwie bryły zwieńczoną barokowym hełmem wieżyczkę. Pod koniec lat 50- tych w pozostałościach pałacu urządzono świetlice i salę kinową. W oficynie urządzono mieszkania służbowe.

Widok na palac i ruiny stacji diagnostycznej
Widok na palac i ruiny stacji diagnostycznej
Figura z parku
Rzeźbę odkryliśmy kiedyś zupełnie przypadkowo niedaleko przydworskiego parku w bagnie.niestety wtedy jeszcze nie byliśmy w stanie stamtąd ją wyciągnąć.

 

Wspomnienia lędziechowskiego nauczyciela Paula Echta.

Mój ojciec Paul Echt sprowadził się do Lędziechowa w 1926 roku . Wieś była położona bardzo korzystnie ,w dolinie  strugi Lędziechowskiej przy szlaku kolejowym Łeba – Lębork. Dzięki temu mogliśmy jako dzieci możliwości codziennego dojeżdżania do gimnazjum, które mieściło się  w pobliskim mieście powiatowym Lęborku. W Lędziechowie przeżyliśmy wraz z rodzicami niezmącone dzieciństwo ,mieszkając  w dużej szkole , zbudowanej na skraju wsi na wzniesieniu zwanym Owcza Góra .Mój ojciec początkowo był jedynym nauczycielem w szkole wiejskiej.Było to  osiem roczników w ok. 40 osobowej klasie ,dopiero potem zatrudniono drugiego nauczyciela. Paul Echt był jednocześnie organistą w białogardzkim kościele  w sąsiedniej wsi . Lędziechowo było posiadłością rycerską ,od wielu pokoleń gospodarzoną wzorowo przez rodzinę Fliessbachów . We wsi znajdowała się cegielnia, stacja kolejowa ,gorzelnia kuźnia , piekarnia, płatkarnia , tartak . "Łaskawy Pan" mieszkał wraz z rodziną w pałacu otoczonym przepięknym parkiem .Prawie cała wieś należała do niego .W parku bawiliśmy się razem z wnukami rodziny Fliessbachów .Byli to nasi przyjaciele i towarzysze zabaw.  Mieszkańcy wsi często przychodzili do mojego ojca, i prosili o radę w sprawach osobistych i rodzinnych .Niejednokrotnie zachodzili też z prośbą o napisanie jakiegoś urzędowego pisma. On zawsze znalazł dla wszystkich  czas .Był wierzącym chrześcijaninem ,i zdobył sobie  zaufanie i łaskawość  mieszkańców. Dzięki temu udało mu się przeżyć tą straszną katastrofę ,która przyszła w marcu 1945 roku.                                                                                 

  Wspomina  Paul Echt:   

  Ciężkie dni przeżyliśmy z córką  Margot i żoną ,kiedy to naszą małą ojczyznę zajęli Rosjanie .Na początku marca 1945 roku zbliżyli się do granic powiatu lęborskiego od strony zachodniej. Wkoło nas zwłaszcza wieczorem widać było łuny pożarów i kłęby dymu to płonęły miasta i wsie : Słupsk, Ustka , Bytów. Odgłos kanonady był coraz bliższy . Wszystkie drogi  zapchane były uciekinierami którzy uciekali w kierunku Gdańska . Wsie przepełnione były przestraszonymi dziećmi i kobietami . Partia (NSDAP) i policja nie panowały nad dyscypliną i posłuszeństwem ludności cywilnej. 8 marca na rozkaz kierownictwa naszego powiatu musieliśmy opuścić nasza wieś ponieważ miał być to teren walk . W godzinach wieczornych nasza kolumna wyruszyła w kierunku Kopaniewa,Maszewka i Strzeszewa. Krótko przed tym przy wtórze kanonady dochodzącej od strony Cecenowa pochowałem na naszym cmentarzu dziecko uciekinierów z Prus Wschodnich. Droga która uciekaliśmy to obraz nędzy i rozpaczy ,zmrożona ziemia  , i padający deszcz sprawił ,że było bardzo ślisko. Drogi boczne były nadal zablokowane przez zaspy. Aby dotrzeć furmankami do pobliskiego Kopaniewa ok. 2 km  potrzebowaliśmy 2 godzin. Rosjanie deptali nam prawie po piętach .Od Maszewka kolumny poruszały się bardzo wolno ,tworzyły bowiem wielokilometrowy ciąg . Po lewej stronie  maszerowało  wojsko różnych formacji. Ciągle padający lodowaty deszcz przemoczył nas prawie do kości.  Dwanaście godzin minęło od wyjazdu z Lędziechowa , a my dopiero dotarliśmy do Strzeszewa . Wszędzie pełno uciekinierów  brak miejsca. Postanowiliśmy tu dwie  godziny odpocząć .
Po śniadaniu i nakarmieniu koni  ruszyliśmy w dalszą drogę . O 7 rano słychać było w pobliżu odgłos wybuchów, więc szybko udaliśmy się w kierunku Borkowa . Na życzenie właścicielki majątku lędziechowskiego Pani Fliessbach przejąłem dowództwo nad naszą karawaną uciekinierów, i od razu skierowałem nas w kierunku lasu strzeszewskiego . Ledwo znaleźliśmy się jakieś 200 metrów od szosy ,a już usłyszałem odgłos chrzęstu gąsienic rosyjskich czołgów ,tak jakby  łamały się wszystkie drzewa w lesie  . Momentalnie zapanował chaos i panika .Każdy na własną rękę szukał ratunku ,uciekając na oślep w głąb lasu. Zaprzęgi furmańskie utraciły swój szyk ,i porządek .Kobiety i dzieci krzyczały i płakały ,a mężczyźni uciekali w pośpiechu . Po wielu moich wysiłkach ,udało  się  zgromadzić wszystkich w maskującej gęstwinie młodych świerków . Ze strachem nasłuchiwaliśmy, czy nie słychać hałasu gąsienic rosyjskich czołgów, i wystrzałów . Naokoło płonęły gospodarstwa Grube chmury dymu unosiły się nad Ulinią ,a w Choczewie  słychać było odgłosy walki. Ponieważ znałem dobrze okolicę ,udało mi się odnależć młyn w Borkowie Lęborskim. Od przyjaznej rodziny młynarzy kupiłem kawę, i mleko dla niemowląt . Wieczorem opuścili nas jeńcy francuscy, i ukraińskie kobiety ,które poszły do Rosjan .Potem ukraińscy cywile zażądali wydania Rosjanom wszystkich niemieckich kobiet .Matki lamentują w niebogłosy. Uciekamy dalej do leśniczówki strzeszewskiej , i dalej w kierunku gospodarstwa Schmidles (Bargędzinko) .Tutaj przez godzinę torturowało nas przenikliwe zimno . Rankiem nie wiadomo skąd pada zdanie: „wracamy do domu Rosjanie nie są tacy źli ” .Nasz dalsza wędrówka prowadzi do młyna w Roszczycach ,i dalej do Roszczyc    następnie do Nieznachowa  .Tutaj napadają na nas rosyjski komisarz, i jakiś Ukrainiec  Wszyscy na okrzyk "Urr ,Urr" muszą oddać zegarki  , również i ja straciłem swój prezent pod choinkę od mojej mamy .Nie decyduję się na założenie płaszcza ze względów bezpieczeństwa ,wolałem wyglądać jako zwykły robotnik .Córka Margot siedziała przy moim boku na wozie. Dalsza droga prowadziła przez Górne, i Dolne Komoszewo. Przy tamtejszym cmentarzu musieliśmy się zatrzymać , bowiem Rosjanie zablokowali drogę na czas przemarszu swoich wojsk , i tak przeżyliśmy  zwycięski pochód żołnierzy rosyjskich ze śpiewem na ustach i przy wtórze harmonii . Po wielu staraniach wielokrotnie zatrzymywani i nagabywani o zegarki docieramy do zajętego przez Rosjan Lędziechowa ,na plac przed cegielnią ,gdzie wyprzęgamy konie. Do szkoły nie możemy wejść, więc wraz z rodziną Klopp ukrywamy się w kurniku koło dworca . W pewnej chwili przerażenie: wchodzi Rosjanin !!! Na szczęście zachowuje się spokojnie i odchodzi bez słowa nic nam nie robiąc .
Przeżyliśmy ciężką niedzielę . W poniedziałek rano pokazują się pierwsi Rosjanie pytają czy jestem sołtysem ,i czy nie należę do NSDAP. Potem pada rozkaz : wszyscy maja stawić się przed oblicze rosyjskiego komisarza. Przeszukiwanie kieszeni pod bronią .Był poniedziałek  11 marca po południu spotykamy Alberta Riecka , moją siostrę Martę, jej lęborskie dzieci ,i uciekinierów. Wszystkie kobiety we wsi zostały podczas wkraczania Rosjan zgwałcone .Szwagier Rieck leżał ciężko chory na zapalenie płuc i umarł 16 marca w nocy .Za  zgodą komendanta pochowałem go na lędziechowskim cmentarzu  tuż przed kapliczka cmentarną, wraz ze starym Raddatzem który spadł ze schodów i złamał sobie kark.  Z modlitwa i łzami pochowaliśmy ich w Bożej ziemi.
Tymczasem martwiłem się o naszą mamę  ponieważ dowiedziałem się ,że wraz z rodziną Fliessbachów dotarła do Skarszewskiej leśniczówki .Tam gdy dowiedziała się ,że ja jakobym został zamordowany przez Rosjan uciekła do Bytowa. Troska o dzieci, i trudy podróży zaprowadziły ją na skraj  wyczerpania psychicznego i fizycznego .Daremnie szukałem jej cały dzień w lesie pod Skarszewem . Na szczęście po  2 tygodniach tułaczki udało jej się wrócić, a my przyjęliśmy ją z otwartymi ramionami . Kiedy mieszkaliśmy w szkole przeżyliśmy straszne chwile. Kilka razy napadnięto nas, i obrabowano ze wszystkiego co udało nam się jeszcze zachować , dwa razy widziałem broń przyłożoną do  mojego brzucha .Ale łaskawy Bóg nas nie opuścił .Obronił mnie ,a mojej żony i Margot Rosjanie nawet nie tknęli. Następne dni minęły spokojnie . Żołnierze ,którzy nas wcześniej ograbili zakwaterowali się u nas razem ze swoimi babami . Dobrze im się wiodło mieli bimber, i kobiety. Byłem ich parobkiem ,i już nie miałem się czego obawiać. Jednak pod koniec marca musieliśmy odejść stamtąd, ponieważ zarządzono ewakuacje wszystkich miejscowości położonych w pasie wybrzeża o szerokości 16 km .Oficjalnie Rosjanie obawiali się kontrataku niemieckiej marynarki wojennej, ale prawdopodobnie chodziło o rabunek domów . W Wielki Piątek  uciekamy przez Łebień , Garczegorze , Pogorszewo,   do Janowic. Przemęczeni do cna, w ciągłym strachu nocujemy  w szkole .Jednak nauczyciel Damaschke nie był do nas przyjaźnie nastawiony ,dlatego udałem się do idę do rosyjskiego komendanta rolnego prosząc o pracę i kwaterę .Zamieszkaliśmy   w pałacu .Była to posiadłość Fryderyka von der Osten , który uciekł .Von der Osten Jannewitz był spokrewniony z samym marszałkiem wielkim polowym Mackensenem .Mieszkało nam się tutaj bardzo bezpiecznie ,byliśmy pod ochronnymi skrzydłami komendanta. Pracowaliśmy w zamian za mleko, chleb i mięso. We wtorek  po Wielkanocy zostałem nieoczekiwanie aresztowany wraz z innymi uciekinierami i siedziałem ok. tygodnia w areszcie w Lęborku . Tam zostałem straszliwie pobity przez żołnierza rosyjskiego ,ponieważ znalazł przy mnie  nóź do krojenia chleba. Jeden żyd z GR-u chciał skoczyć mi nogami na gardło , jednakże chybił ,i w ten sposób znowu zostałem uratowany przed niechybną śmiercią. Byłem cały posiniaczony i pobity. Kiedy po powrocie zobaczyli mnie moi znajomi ,to się popłakali .Z więzienia zwolnili mnie ,gdyż   udowodniłem ,że nie byłem w czasie wojny politycznie zaangażowany . Janowice opuściliśmy za zgodą komendanta sowieckiego w trzeciej dekadzie kwietnia. Następne schronienie znaleźliśmy u gospodarza Schönbecka w Krępie . Rosyjska komendantura wojskowa i gospodarcza zmusza mnie, i Margot do  pracy w szpitalu w Gęsi ,gdzie przebywali więźniowie obozu Stutthof. Pewnego dnia szuka mnie  tam rosyjska służba specjalna, ale szczęśliwie  udaje mi się ukryć .Mężczyzn, których wcześniej zabrali, nie ma już pośród żywych .Kilka dni później zostałem jednak pod eskortą żołnierzy rosyjskich odtransportowany do Lędziechowa ,gdzie miałem pokazać ,w którym miejscu właściciel Lędziechowa zakopał skarby i złoto. Tego niestety nie wiedziałem ,za to pokazałem im  gdzie są schowane moje rzeczy .Na początku  listopada ciężko zachorowałem na prostatę ,i dlatego nie mogłem pracować .Kiedy 28 grudnia 1945 roku dowiedzieliśmy się o tym ,iż w  Berlinie żyją nasi synowie , nic już nas wtedy nie mogło powstrzymać od wyjazdu .Podarowałem staroście lęborskiemu mój fortepian i to umożliwiło nam wyjazd. Szybko udaliśmy się do  Łebienia, żeby nie zostać zatrzymanym przez Rosjan .Polscy milicjanci towarzyszą nam  podczas jazdy do miasta. 12 stycznia 1946 roku jedziemy już w kierunku naszej nowej ojczyzny .Niestety po drodze napadają na nas kilka razy zorganizowane bandy ,i zabierają resztki naszego dobytku. W lutym 1946 wracają nasi rodzice, i inni członkowie naszej rodziny. Po jakimś czasie objąłem stanowisko nauczyciela i organisty  w Hohenaspe. Chwała Bogu ,za to że nas ochronił i uratował. Żyjemy !!!

Licznik odwiedzin:
Wszystkich: 1 832 125
Wczoraj: 216
Dzisiaj: 141
Online: 2
Wszystkie zamieszczane na stronie zdjęcia i opracowania są własnością prywatną.
Zabrania się kopiowania fragmentów lub całości zamieszczonych tu opracowań i zdjęć i wykorzystywania ich w innych publikacjach bez uprzedniego wyrażenia na to zgody autorów strony.

Copyright (c) 2008-2025 by Mariusz Baar 84-352 Wicko ul. Lipowa 1
reiseleiter-leba.eu